Są tragedie, o których mówi cały świat. Morze informacji na ich temat, okraszone sporą dawką drastycznych zdjęć i materiałów filmowych, zalewa nas z goniących za sensacją mediów. Ale tak jest przez moment : dzień, dwa, tydzień...Temat szybko się dezaktualizuje, a my - nie karmieni najnowszymi doniesieniami, skupiamy uwagę na swoich problemach i zapominamy. Tak było z katastrofą elektrowni jądrowej w Fukushimie w 2011 roku. O trzęsieniu ziemi u wybrzeży Honsiu i wywołanej nim fali tsunami, która spowodowała katastrofę porównywaną do tej w Czarnobylu, słyszał chyba każdy. Mało kto zdaje sobie jednak sprawę z tego jakie piętno tragedia ta odcisnęła na Japończykach i jak ich życie wygląda teraz, po czterech latach. Dzięki wizycie Piotra Bernardyna, dziennikarza mieszkającego w Japonii, mieliśmy okazję usłyszeć nie tylko o samej katastrofie i jej skutkach odczuwalnych do dziś, ale i o wnioskach, jakie można z tego tragicznego wydarzenia wyciągnąć.
Autor książki "Słońce jeszcze nie wzeszło. Tsunami. Fukushima" (książka dostępna w każdej z naszych wypożyczalni), oparł swoje spotkanie o serię zdjęć z Japonii. Każde z nich, opatrzone rozbudowanym komentarzem, było smutnym odzwierciedleniem nadal rozgrywającej się tragedii. Setki osób ewakuowanych z terenów skażonych (oszacowanych na teren w promieniu 30 kilometrów od elektrowni) nadal nie mogą wrócić do swoich domów. Część mieszkańców nie chce już tam wrócić ze strachu o swoje zdrowie i życie - wyprowadzili się w inne rejony Japonii. Ci, których nie było na to stać, od czterech lat mieszkają w prowizorycznych barakach. Życie wszystkich ludzi z tamtego rejonu to ciągły strach przed "niewidzialnym wrogiem", jak nazywają materiał promieniotwórczy,który przemieszcza się, choć go nie widać (kilka tygodni temu w centrum Tokio, oddalonego o setki kilometrów od Fukushimy, odkryto silne skażenie na małym placu zabaw dla dzieci). Niemal wszyscy funkcjonują z licznikami Geigera (urządzenie służące do wykrycia promieniowania jądrowego) w dłoni. W świadomości Japończyków istnieje silna stygmatyzacja mieszkańców rejonu Fukushimy : bezpośrednio po katastrofie bywały sytuacje, w których odmówiono im noclegu w hotelach, po czterech latach wciąż istnieje obawa o ich potomstwo. Część z nich, nie wytrzymując koczowniczego trybu życia, stresu, napięcia i rozsypanego życia - popełnia samobójstwo. Wiele rodzin, w których matki wyjechały z dziećmi, a ojciec wrócił do pracy, nie wytrzymuje życia na odległość i decyduje się na rozwód. O tym społecznym wymiarze katastrofy mówi się niewiele...
Piotr Bernardyn opowiadał także o płaszczyźnie materialnej - kolosalnych kosztów samej awarii, usuwania jej niezwykle rozległych skutków, czy też zatrzymanej pracy reaktorów do dzisiaj (mimo nacisków rządu, Japończycy nadal nie chcą się zgodzić na ich uruchomienie). Co ważniejsze, dziennikarz przytoczył również kilka zdań z raportu międzynarodowej komisji badającej przyczyny katastrofy w Fukushimie. Wynika z niej jednoznacznie, że element katastrofy naturalnej, który zapoczątkował awarię, nie był decydującym czynnikiem tak potężnej tragedii. Doszukano się licznych zaniedbań, tuszowanych na różnych szczeblach od lat. Pokazuje to skalę problemu samego funkcjonowania elektrowni jądrowej. A temat ten, bliski zgromadzonym na spotkaniu gościom, był najbliższy, z uwagi na plany budowy elektrowni w naszym ścisłym sąsiedztwie, wzbudził największe emocje.
Spotkanie pokazało jak szczątkowe informacje podawane są często w mediach i jaki ogrom tragedii kryje się za każdą liczbą z sucho komentowanych statystyk. Dzięki relacji, zapisanej również w książce, Piotr Bernardyn pozwala nam na szerszy ogląd sytuacji i zrozumienie, dlaczego nad Fukushimą "Słońce jeszcze nie wzeszło".