Ta książka była wyjątkowa od samego początku. Ale kiedy dotarła do mnie przejmująco smutna wiadomość o śmierci Krzysztofa Kolbergera, znalazłam w niej dodatkową wartość ukrytą w wywiadzie zatytułowanym „Ludzie wierzą. Ja czekam” – jednym z ostatnich, jakich udzielił ten niezwykły człowiek…
Szymon Hołownia kojarzy mi się głównie z telewizyjnymi programami rozrywkowymi. Przyznaję, że o jego twórczości publicystycznej wiedziałam niewiele. Kiedy zrobiło się głośno o jego kolejnej książce, postanowiłam przeczytać przeprowadzane przez niego wywiady, które, zebrane pod tytułem „Ludzie na walizkach”, wydane zostały przez wydawnictwo „Znak”.
Częścią wspólną tych rozmów jest cierpienie. Przewija się ono przez wszystkie karty książki. Mimo to każdy rozmówca nadaje mu innych odcieni. Niewątpliwą wartością są wplecione rozmowy ze specjalistami z pokrewnych dziedzin : poznajemy dzięki temu głos anestezjologów, czy też neonatologa. Obok rozmów na tak ważny temat nie można przejść obojętnie. Co istotne, w oczy rzuca się przede wszystkim niezwykła mądrość tych ludzi, pokora i optymizm, które w zestawieniu z ich niezwykle trudną sytuacją, budzą podziw.
Chciałam napisać kilka słów o sposobie prowadzeniu tych rozmów przez autora, ale przyznam szczerze, że nie wiem co napisać, nie potrafię go ocenić. Na pewno Szymon Hołownia z książki różni się od Szymona Hołowni, jakiego znamy z ekranu telewizyjnego. Ale odnoszę wrażenie, że i tutaj nie pokazuje swojej prawdziwej twarzy. Momentami bezczelny, nietaktowny, kontrowersyjny, za chwilę opowiadający o tym, jak płakał razem z bohaterem jednego wywiadu. Nie „kupuję” ani jednego ani drugiego wizerunku. Jest w tym coś z dziennikarskiej gry, której, tak jak wspomniałam nie umiem ocenić. I pomyśleć, że to Krzysztofowi Kolbergerowi Szymon Hołownia zarzucał, że wiecznie gra przed innymi…
Dwa wywiady zapadły mi szczególnie w pamięć. Oprócz wspomnianego już Krzysztofa Kolbergera, o którym za chwilę, swoją historię Szymonowi Hołowni opowiedział również etyk i filozof dr Kazimierz Szałata. Za ten wywiad, zatytułowany „Pamięta Pan Hioba?”, Szymon Hołownia nagrodzony został w 2007 roku nagrodą Grand Press w kategorii „Dziennikarstwo specjalistyczne” (otwarte pozostawiam pytanie o to, na ile w przypadku wywiadów, ważny jest dziennikarz, a na ile jego rozmówca i kto powinien być nagradzany). Początkowo rozmowa dotyczy czysto teoretycznych rozważań etycznych. Dlatego tak zaskakujący jest moment, w którym zaczyna on opowiadać swoją historię i na naszych oczach dr Szałata zamienia się w Kazimierza Szałatę – człowieka, który tyle walczył o córeczkę chorą na rdzeniowy zanik mięśni, poruszającą się na wózku, by ostatecznie stracić ją w wypadku samochodowym spowodowanym przez nieodpowiedzialnego kierowcę…Co więcej, opowiada swoją historię nie po to żeby budzić litość, czy podziw (które pojawiają się oczywiście automatycznie), ale po to by móc więcej zrozumieć, by docenić życie, ale także by umieć rozmawiać z ludźmi cierpiącymi, bo jak sam powie „Z cierpiącymi trzeba rozmawiać językiem znanym tylko tym, którzy przeszli przez cierpienie”.
Rozmowa z Krzysztofem Kolbergerem odbyła się w jego domu, z widokiem na panoramę Warszawy : z jednej strony wieżowce, z drugiej Powązki – miejsce „między metropolią a nekropolią”, jak mówił Pan Krzysztof. Szymon Hołownia przyznał, że nie wiedział do końca jak z nim rozmawiać, że czuł pewną bezsilność. I tę bezsilność niestety czuć. Dziennikarz stara się być dociekliwy i zdystansowany równocześnie, chce zabłysnąć swoimi spostrzeżeniami, które w zderzeniu z niezwykłą inteligencją i esencją człowieczeństwa po stronie jego rozmówcy, wypadają bardzo blado, żeby nie powiedzieć banalnie. Na pierwszy plan wysuwają się na szczęście słowa Krzysztofa Kolbergera i jego trafne uwagi. Zapamiętałam szczególnie jedną, która była skierowana również do dziennikarza: „Diagnoza nowotworu to w naszej kulturze wciąż stygmat. Człowiek z rakiem zostaje przesunięty do innej sekcji, usuwa się go z półki, na której trzymamy ludzi żywych, myśli się już o nim jak o półumarłym. Przecież pan też przyszedł do mnie by porozmawiać o śmierci, zakładając, że ja noszę już jej piętno, że czułem już jej dotyk, że jestem bliżej niej niż pan. Tyle że pan też umrze. Każdy z nas umrze. Więc zamiast wykonywać czcze akrobacje myślowe nad czymś, co nieuniknione, może lepiej poszukać dobrych stron w tym, co się teraz dzieje?”. Warto uczyć się od takich ludzi…nawet jeżeli ich słowa znaleźć można już tylko na papierze…Pozwolę sobie przytoczyć w tym miejscu jeszcze kilka słów Pana Krzysztofa, słów, które w obliczu daty jego śmierci, budzą pewną grozę : „Ja czekam (…) Na Euro 2012 (…)Wróżka przepowiedziała mi kiedyś, że umrę, mając sześćdziesiąt jeden lat, a więc w 2011 roku. Może uda mi się oszukać los i doczekać tych stadionów, dróg, pięknych domów”…Dzisiaj już wiemy, że się nie udało…Może, skoro nie wszystkim jest to dane, warto czasem cieszyć się z tak przyziemnych spraw jak widok za oknem? Po spotkaniu z „Ludźmi na walizkach” wszystko wydaje się wyglądać inaczej.
Szymon Hołownia „Ludzie na walizkach”
Książka dostępna w Wypożyczalni dla Dorosłych oraz w Filii nr 2