Wydawać by się mogło, że w kilka miesięcy po ukazaniu się książki Jacka Hugo Badera pt. „Dzienniki kołymskie” powiedziano już o niej wszystko: dobrze i źle. Wydawca chwali i zachęca, krytycy jak zawsze – różnie. Ja należę do tych, którzy po lekturze: „W rajskiej dolinie wśród zielska” oraz, przede wszystkim, „Białej gorączki”, dwóch poprzednich książek tegoż autora, z niecierpliwością czekają na relacje z jego wędrówek po Rosji, tym bardziej, że na wiosennych spotkaniach autor ledwie uchylił rąbka tajemnicy związanej z treścią „Dzienników…”, uprzedzając, że tym razem nie będzie druku w „Gazecie Wyborczej” przed ukazaniem się książki.
Tych, którzy słyszeli kiedyś na żywo wypowiedzi reportera, mogę uspokoić, że w książce obronił się przed sraczką słowną , jak sam nazywa swój sposób opowiadania na żywo. Podzielam pozytywne opinie innych oceniających, mówiących, że czyta się je jednym tchem, ale chcę powiedzieć o innych powodach, dla których warto i należy przeczytać „Dzienniki kołymskie”.
Jednym z nich jest język. Nie chodzi tylko , że dosadny, wprost. Bader „odpowiednie daje rzeczy słowo”, powiem niedokładnie za Norwidem. Robi to też wówczas, gdy po prostu posługuje się słowem rosyjskim z dawniejszych i bliższych mu czasów: zek, błatny, nary, trakt, trasa, etap czy otbiwnaja swinina, poganiała, - jak to śpiewnie, miękko, pięknie brzmi, nawet wtedy, gdy to są to nazwy powodujące dreszcz na skórze. Pisząc o tej ziemi, tylko takie słowa są niezastąpione, bo tylko one oddają ducha i istotę rzeczy. Do takich należą też spolszczone słowa rosyjskie, np. czynownik /któż ze starszego pokolenia nie pamięta z lekcji języka rosyjskiego „Smerti czynownika” Czechowa i od razu wie, o kim pisze Bader/ czy takie jak: chruszczowki, oligarcha, sobaka, rasstrielny o roku 1938, homo sovieticus, pamiętając, że pisze o ziemi, gdzie: ”Lepszy biały chleb nad Morzem Czarnym, niż czarny nad Morzem Białym”. Naprawdę nie można tych słów zastąpić innymi. Jeśli do tego dodamy polskie słowa: zmitrężyć, rarytas, korci, zadośćuczynienie, powoluteńku, krucha jak mimoza i połączymy to wszystko z: przecwelił, wydymał, forsa, rzyganie, mamy materię, jakiej dawno żaden reporter nam nie utkał. Drugi czy kolejny powód, że polecam lekturę „Dzienników kołymskich” to pokazanie dzisiejszej Rosji, jakiej nie ujrzymy w codziennych wiadomościach, bo ona nie jest atrakcyjna: brudna, biedna, rządząca się jakimiś wewnętrznymi prawami, ale pełna ludzkich historii, których nie sposób sobie wyobrazić i uwierzyć w nie, gdyby nie fakt, że Bader dociera do ludzi, a oni z nim rozmawiają i opowiadają. Z ich opowieści układa się mało znana historia państwa, ludzi, ludów skazanych na zatratę , dziwaków, odmieńców, których losy i dzieje są niczym innym jak dziejami Rosji, Związku Radzieckiego i znów Rosji, chociaż nie wszyscy bohaterowie przeprowadzali się lub przez lata przełomów nie mogli w swym życiu niczego zmienić, bo żyli z wyrokiem bez prawa wyjazdu na kontynent. Większość jednak odbyła swoistą pielgrzymkę ludów, a z jakimi doświadczeniami, upodleniu, próbach unicestwienia przez totalitaryzm i jednostki, bo przecież ten potwór miał swych wykonawców, o tym wszystkim na kartach „ Dzienników…”. Spotkamy ludzi, o życiu których nie zdajemy sobie sprawy, np. córka Jeżowa i jej tak nieprawdopodobne dzieje, że niektórzy nie mogą Baderowi uwierzyć, w to , co napisał. Inni to tacy, gdzie „Trauma wojenna nie skończyła się na pokoleniu wojennym” napisał, podsumowując dzieje niektórych bohaterów. Przeszłość ciągle rzutuje na teraźniejszości i przyszłość tych, którzy w różny sposób znaleźli się na Kołymie. Pokazał niejeden garb dźwigany przez ludzi, którym przyszło żyć w ziemi Ewenków, Ewenów, Koriaków, Czukczów, Czuwańców, nie mogłam nie przywołać nazw wielu nacji Sewiernej Rosjiji. Tego wszystkiego pewnie większość czytelników Badera się spodziewała, ale „Dzienniki kołymskie” są jeszcze o czymś innym.
O czym? O Kołymie, kraju przeklętym, ale też kraju wielkiej, unicestwionej i nieunicestwionej przyrody, która przez wieki sprzyjała lub pokonywała człowieka, lub inaczej: tak traktowała człowieka jak człowiek ją. Przyroda, z którą i autorowi przyszło się zmierzyć. Tak widzę Kołymę poprzez relacje Badera.
Niektórzy krytycy za słabość tego tekstu wzięli „nadmiar” Badera w książce, wytykając przesadę w opisie obcinania , po wielu tygodniach, paznokci. Można by zapytać, a któż miałby być w dużej ilości w dziennikach , jakby zapomnieli, że inny mistrz przed laty napisał: „ Poniedziałek ja, wtorek ja…”. Gdyby nie tak duża zawartość Badera w Baderze, parafrazując swoistego klasyka, nie ocenilibyśmy, nie mielibyśmy pojęcia o codziennym bytowaniu przybysza- Europejczyka na Kołymę, który nie ma warunków, by zachować higienę, znaleźć miejsce do załatwiania potrzeb fizjologicznych, po prostu boi się, że nie złapie okazji i zamarznie na poboczu. To pokazuje dystans, a raczej przepaść, jaka dzieli nas w prozaicznych nawet sprawach. Kto dziś żyje na Kołymie, dlaczego, jak się tam znalazł, po co i dlaczego, z jakim garbem żyje na tym „najdłuższym cmentarzu” świata, o tym w „Dziennikach kołymskich”. Nikt, bo Mariusz Wilk bywa gdzie indziej i ostatnio Lotem gęsi, tak nie przybliża, objaśnia i nie obłaskawia tamtej części Rosji jak Jacek Hugo Bader w „Dziennikach kołymskich”, o których można by powiedzieć dużo więcej- dobrego.
Ewelina Roszman
DKK w PiMBP w Wejherowie
/ grupa wiekowa powyżej 16 lat/