Sekretariat 58 677 65 70
Wypożyczalnia dla Dorosłych 58 677 65 74
Wypożyczalnia dla Dzieci 58 677 65 75
Czytelnia 58 677 65 76
poniedziałek 8:00 - 15:00
wtorek - piątek 10:00 - 18:00
sobota 10:00 - 14:00

 

Nr konta: Bank Millenium 45 1160 2202 0000 0000 6196 5922

 

 

Recenzje

Marta Owczarek, Bartek Skowroński, „Byle dalej”

Zanim kupię książkę, otwieram ją na pierwszej stronie i czytam początek. Jeśli mnie nie zaintryguje, tom wędruje z powrotem na półkę. W przeciwnym razie wraca ze mną do domu, a ja już nie mogę się doczekać, kiedy zagłębię się w lekturze. Tym razem po przeczytaniu wstępu kupuję bez wahania: „Od czego zacząć nową drogę życia? Może najpierw przydałby się dach nad głową. Odbieramy więc długo oczekiwaną paczkę. Rozpakowujemy pudło. W środku leży nasze wymarzone, wytęsknione m1... czyli malutki, szary namiot”.

Podtytuł książki brzmi: „W 888 dni dookoła świata”. Z wypiekami na twarzy śledzę zatem podróż młodych ludzi: Marty i Bartka, a apetyt na moje własne, skromne podróże rośnie mi w miarę czytania. Od pierwszych stron jestem oczarowana miejscami, które odwiedzają. Trasa jest długa i wiedzie przez Mongolię, Kazachstan (nieplanowany), Chiny, Nepal, Indie, Tajlandię, Laos, Wietnam, Kambodżę, Malezję, Mikronezję, Wyspy Marshalla, Indonezję Australię, Nową Zelandię i dalej Argentynę, Chile, Boliwię, Peru, Ekwador i Kolumbię. Podróżnicy chłoną świat, w którym się pojawiają. Doświadczają go z siodełka skuterów, rowerów, motorów, statków, pieszo przemierzają kilometry w górę i w dół, grzeją się w promieniach tropikalnego słońca i czują mróz tybetańskich bezkresów. Spotykają wspaniałych ludzi, ale i takich, z którymi więcej nie chcieliby się zobaczyć. Przeważają chwile wspaniałe i z pewnością niezapomniane, ale jak to w długiej i żmudnej podróży bywa, napotykają też trudności. Jakie przygody ich spotkały co doprowadzało wędrowców do śmiechu, a co do łez i złości? O tym każdy musi przeczytać sam.

Ogromną wartością książki są liczne zdjęcia. Stanowią bogaty materiał ilustracyjny, pozwalają od razu zweryfikować swoje wyobrażenia o odwiedzanych przez Martę i Bartka miejscach z tym, jak wyglądają one... na zdjęciach. Tego, jak wyglądają naprawdę nie ukaże żadne zdjęcie. Nie jest przesycone zapachami, dźwiękami, wrażeniami dotykowymi. Karmi jedynie wzrok. I nie chodzi mi o to, że zdjęcia podróżników ukazują tylko miejsca ładne, jak z katalogu biura turystycznego. Po prostu nie oddają magii miejsc, które odwiedzili podróżnicy.

W całej książce – relacji z podróży – ważne są przyjęte przez wędrowców założenia początkowe. Po pierwszej: nocujemy nie pod namiotem najwyżej raz w miesiącu. Po drugie: podróżujemy aktywnie, żeby zobaczyć jak najwięcej. Po trzecie: próbujemy różnych nietypowych środków komunikacji. Po czwarte: lepiej wydać pieniądze na skok ze spadochronem niż miękkie łóżko. Po piąte: nie płacimy miejscowym za zdjęcia, tym samym nie przyczyniamy się do traktowania turystów jak chodzących bankomatów. Po szóste: żywimy się tym, co jedzą miejscowi. Po siódme: BYLE DALEJ!

Bardzo polecam tę książkę, naprawdę warto ją przeczytać.

Katarzyna Rafałko

DKK w Wejherowie

Magdalena Tulli, „Włoskie szpilki”

Bohaterka „Włoskich szpilek” składa swoją osobowość z nieprzystających do siebie, smutnych i budzących litość kawałków historii. Tej, w której Niemcy oznajmiali: „Cała wasza rodzina jest do spalenia”, i tej, w której matka mówiła: „Jak ty wyglądasz!”. Twierdzi, że dziedzictwo jest trudne i ma na myśli pierwiastek wojny, który promieniuje jeszcze długo po detonacji. Skażeni są nie tylko ci, którzy doświadczyli jej bezpośrednio; szansy na normalne przeżycie nie ma też następne pokolenie. „Tak, zginęliśmy. Oto dlaczego żyję tylko na pół gwizdka, w każdej minucie wątpiąc w grunt pod nogami, chmury, trawę i wszystko inne. Stąd skrywana niechęć do planowania na dłuższą metę. Stąd ironia – ostatnia deska ratunku. Stąd nieufność wobec rzeczywistości, która – co może się okazać w najmniej oczekiwanym momencie – przy pozorach solidności zrobiona jest z łatwopalnej tektury. Najbardziej przeszkadza brak dostatecznie silnej wiary w istnienie świata. To choroba, która przenosi się na potomstwo przez spojrzenia, przez westchnienia i przez dotyk”.

Koniec wojny nie był wybawieniem. Zimno żelaznej kurtyny, orzeł bez korony, przygaszone życie w tylko państwowych wyrobach, grymas na twarzach i wszechpochłaniająca szarość, „zbyt długie, zbyt ciemne zimy” nie czyniły codzienności łatwiejszą. I w tej przygnębiającej rzeczywistości panoszy się samotność głównej bohaterki, która zaczyna spoglądać na siebie z dzieciństwa. Z troską zapina sobie guziki, pomaga sobie, gdy wszyscy już się odwrócili. Nieakceptowana przez koleżanki, samotna, zawsze spóźniona i nieprzygotowana na lekcje, umazana atramentem, pogardzana zastanawia się z innymi dziećmi zainfekowanymi wojną, kto ją wygrał. Jedno wie na pewno - że „nasz kraj przegrał i najpierw, i potem”. Razem z rówieśnikami z przedszkola rozważa: „co byś zrobił, gdyby niewyraźne ciemne postacie bez twarzy, zwane Niemcami, ścigały twoją rodzinę i gdybyś mógł ukryć wszystkich oprócz jednej osoby?”.

Świat bohaterki skontrastowany zostaje ze światem jej pradziadków i dziadków. Nostalgiczne opowiadanie „Niezgodność brzmień” przenosi czytelnika w miejsca już nieistniejące, do których tęskni każda cząstka ciała i duszy. Towarzyszy nam nieuchronna świadomość, że ten raj utracony jeszcze nie został zapomniany, choć nieuchronnie rozmyje się w rzece niepamięci. Bohaterka wspaniale opisuje przestrzeń „w samym środku miasta. Stał tam dom z pięknym ogrodem. Pradziadek Enrico, ojciec mojej babci, w ogrodzie kazał zbudować wolierę. Trzymał w niej egzotyczne, jaskrawo upierzone ptaki. Pod koniec tamtego stulecia centrum miasta zaczęło dławić się jego domem, ogrodem i wolierą. Gwałtownie potrzebowało innej skali, niebotycznych domów towarowych, ogromnych banków, towarzystw ubezpieczeniowych jak warowne twierdze. Szerokich ulic zamiast żeglownych kanałów, pięknych, lecz niepraktycznych”. Świat stał się nieprzystępny zimny i groźny. W obliczu takich zmian codzienność musiała zbrzydnąć, a ludzie – skarleć. Zmaleli duchowo, zagubili się gdzieś w świecie, który sami stworzyli. Niczym przysypani popiołem mieszkańcy Pompei i Herkulanum zastygli z chmurą żałobnej czerni zawisłą nad głową.

„Chmura czarnego dymu unieważnia całe moje życie, odbiera prawo do własnego losu, czyni ze mnie kropkę na końcu zdania, w którym nie o mnie mowa. Urodziłam się, kiedy było dawno po wszystkim, i dlatego moje pragnienia i starania, jeden czy drugi akt desperackiej odwagi, romanse, porody i rozwody obracają się w fakty bez znaczenia. Nie chcę na to pozwolić. Mam prawo do własnego losu, jak inni. Im dalej w lata, tym trudniej się bez niego obyć. Tylko połowa mojej rodziny płynie w tej chmurze, myślę z gniewem. Tylko połowa. Druga połowa żyje przecież z lekkim sercem w pięknym świecie z leksykonu Palazziego”.

Katarzyna Rafałko

DKK w Wejherowie

 

Wojciech Staszewski:  „ojciec.prl”

Jeśli ktoś nie wierzy, że można napisać książkę dla każdego: wiek/płeć/orientacja, musi sięgnąć po debiut prozatorski Wojciech Staszewskiego pt. ”ojciec.prl”.

Dla każdego, czyli: starych/starszych ojców, by wiedzieli, za co ich synowie ich szanują, podziwiają lub nienawidzą. Młodych i przyszłych ojców, by wiedzieli, jakich błędów nie popełnić i zasłużyć na podziw własnego dziecka. Matek, by zrozumiały, że z synków muszą wyrosnąć mężczyźni. Dla młodzieży obojga płci, by dowiedzieli się o swej seksualności tego, czego na pewno nie dowiedzą się na szkolnej karykaturze zwanej „Przygotowaniem do życia w rodzinie”. Do tego trzeba dodać wiedzę,  której również nie da szkoła, czyli jak się żyło w przeciętnej polskiej rodzinie w czasach, gdy wiedziało się, ile metrów liczy Tarnica /i co to takiego/, chociaż nie można było tego wygooglować, o czym często autor przypomina, a fryzura licealisty nie była „…kwestią  uwarunkowań genetycznych, tylko manifestem ideowym” , do tego „Perfekt, papież, TSA, dzięki którym „mamy o czym gadać”. To wszystko spisane językiem giętkim, który mówi wszystko, co pomyśli głowa, z dozą autoironii, dowcipu, czasem sarkazmu.

Pretekstem do tych wspomnień jest tak naprawdę starość ojca autora książki. Starość naszych rodziców, o której nie mamy wyobrażenia, gdy jesteśmy młodzi, kiedy łudzimy, że nasi rodzice nie zramoleją, nie zdziecinnieją, nie dosięgną ich wylewy, udary, demencje. Wojciech  Staszewski mierzy się z większym wyzwaniem, niż, jak się okazało, było malowanie na murze kotwicy w czasie stanu wojennego, zdobywanie Tarnicy czy porażki miłosne i seksualne w czasach  licealnych, a nawet studiowanie polonistyki, na której do przeczytania „książek jest więcej niż cegieł w chińskim murze.” Autor znalazł się w momencie, w którym mówi: ”Chciałbym teraz dobrze przeprowadzić ojca z życia do krainy, w której już się nie sika i nie bełkoce.” Jak mu się to udaje? Przeczytajcie, wszyscy, oceńcie sami. Prócz tego znajdziecie odpowiedź na pytanie, dlaczego autor twierdzi, że: „ ... ojcem będę takim, jak nauczyłem się być w tamtej epoce. Ojcem z PRL-u i kropka.” Według mnie jest ojcem spod znaku, którym jest opatrzony każdy kolejny rozdział książki. Na pewno zasługuje też na podziw za sposób, w jaki odważył się mówić o starości swego ojca, stracie matki w dzieciństwie oraz własnych zmaganiach z życiem i losem.  Gorąco polecam.

Ewelina Roszman

/DKK Wejherowo, 16+/

ul. Kaszubska 14
84-200 Wejherowo
Nr konta: Bank Millenium
45 1160 2202 0000 0000 6196 5922

 

Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
z Funduszu Promocji Kultury, uzyskanych z dopłat ustanowionych w grach objętych monopolem państwa, zgodnie z art. 80 ust. 1 ustawy z dnia 19 listopada 2009 r. o grach hazardowych” oraz logotypu Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

 

© 2020 Miejska Biblioteka Publiczna im. Aleksandra Majkowskiego.